Brawa dla tych panów (i jednej pani), którzy dali popis wirtuozerii instrumentalnej na wszystkim, co przynieśli. Brawa dla nich, za brak nudy i sztampowości chociaż przez chwilę. Brawa w końcu za niezwykle ciekawe wersje znanych motywów jazzowych. I najprawdopodobniej – największe brawa za pokazywanie się tak świeżo i młodo już po raz n-setny.
Z okazji festiwalu Vena miałem okazję ich posłuchać na żywo, co teraz wielce sobie chwalę. Dzięki organizatorom, nie dość, że mogłem ich posłuchać na żywo, to jeszcze za darmo. I wiem, że następnym razem też przyjdę, nawet, jeśli koszty będą względnie wysokie. Ta grupa jest tego warta.
A jak to wyglądało? Niezwykle prosto – wstęp, czyli przygrywka, aby słuchający zapoznał się z motywem. Następnie, gdy już zna go na tyle, że mógłby go rozpoznać, rozpoczyna się to, co tygryski lubią najbardziej – kilkuminutowe solo jednego z członków grupy. Potem oklaski, pół minuty głównego motywu, aby nieco zharmonizować zespół i kolejna osoba rozpoczyna swoją partię. I tak, około dziesięć utworów zajęło prawie dwie godziny.
Moja reakcja była przewidywalna – oczy jak złotówki, banan na gębie i bujanie się w takt.
Przelicznik piwny (tyle trzeba wypić, aby znieść tą muzykę) – wielkie zero; nul; nic.
Z całego serca polecam wszystkim, bo dawno nie słyszałem takiego zacnego występu na żywo.
Proponuję także zapoznanie się z planem imprezy; dzisiejszy koncert nie był ostatnim.
Ja tam nigdy nie musiałem pić, żeby znosić jakąś muzykę — co najwyżej zmieniałem q;.
Szkoda, że toto tak daleko…
(ups, klikło się podwójnie)
A czy Pilichowski nie jest od tego (podobno) najwspanialeszego, najwypasieniejszego i oh i ach basisty w Polsce?
Coz Bracie masz o tyle fajnie ze pozwalają Ci chodzić na jakieś występy czy koncerty…