Kolejny przykład płyty, która potrafi wkręcić się dobrze w psychikę. Zawdzięcza to długim, jękliwym dźwiękom wyrabianym przez różne instrumenty, których ambientem nie można nazwać. Zbyt wiele tam się dzieje.
Czego można się spodziewać? Dużo, dużo elektroniki – jednak mimo iż wydaje się mieć swoje lata, w moim prywatnym odczuciu jest głębsza i żywsza od większości współczesnej. Od razu widać doświadczenie twórców. Co jeszcze? Gniecenie schematów – o, tak, w tym wypadku Karmazynowy Król jest bardzo dobry. Tym razem, zgodnie z nowymi trendami muzycy posunęli się nawet do łamania rytmów – dzięki czemu mają u mnie wielki plus.
Nie zabraknie rówież partii gitarowych i śpiewu, chociaż solówek w starym stylu nie zaznałem. Szczerze mówiąc, nie zaznałem niczego z ich starego stylu i najpewniej nie zgadłbym wykonawcy, nie znając nazwy uprzednio.
Do czego się nie nadaje płyta? Do niczego, poza słuchaniem. Jest zbyt trudna, by stanowiła funkcje relaksacyjne, czy też odmóżdżające. Zapomnij więc o słuchaniu podczas pracy – przez czas jej trwania napisałem może ze dwie linijki, za to mam wielką ochotę posłuchać jeszcze raz.
Koniecznie.