Nie ma to jak zabawa z partycjonowaniem systemu. Ponieważ ostatnio bardzo głupio podzieliłem swój dysk, to teraz musiałem zmienić rozmiar / i oczywiście przeformatować, co wiąże się ze stawianiem systemu od nowa. Apdejt właśnie sobie leci… leci… leci… jeszcze masa pakietów przede mną.
Instalator starszego Windowsa powiedział mi, że nie zainstaluje się na sformatowanej (z poziomu dosa – sic!) partycji, bo nie może przeczytać ostatniego klastra lub nie wspieram LBA. Ponieważ to drugie to czysta głupota, a przy pierwszym jakąś godzinę zajęłoby mi skanowanie tej partycji i drugą drugiej (mam nadzieję, że nie przyszłoby na myśl scandiskowi, żeby szukać dalej, po moich ext3), to wolę mieć chociaż jeden działający system.
Zaktualizowałem nośniki i nawet gajima nie mogę odpalić, bo prosi o biblioteki, których zainstalowanie i tak pociągnęłoby za sobą pół systemu.
W dodatku żadna z płyt z Mandrivą LE gdzieś z kwietnia, nie okazała się bootowalna. A z działających płyt 10.0 nie idzie przywrócić lilo. Czyli chyba przyda się dociągnąć jakiś obraz.
W ten sposób przez cały dzień jestem offline i nic nie wiem o bożym świecie.
Jak to miło było być niemyślącym ZU Windows…
Hmm… A czemu akurat Mandriva?
To znaczy? Czemu wybrałem, czy czemu tak się zwie?