Potwory potworzaste

Ten wpis jest częścią mojego starego bloga, prowadzonego w latach 2005-2007 pod adresem dragonee.jogger.pl. Został on zachowany w celach archiwizacyjnych i niekoniecznie reprezentuje moje bieżące stanowisko na dany temat.

Dzień. Mija bez problemów. Wypełniony mniej, lub bardziej przyzwoitymi sprawami. Czasami trafi się jakaś zagadka, innym razem coś ciekawego do zrobienia. Przez nieuwagę można coś popsuć (biedna matryca od laptopa) lub stworzyć. Wszystko mieści się w normie, zwykły człowiek nie zauważy odstępstw.

Kryją się w ciemnych miejscach. Wypełzają nocą. Jest ich tak wiele, że może się trafić nawet kilka w ciągu mrocznej części doby. A jeden to typowa dawka.

Atakują zwykle pojedynczo. Gdy już ukąszą, nie ma powrotu. Ich trucizna wędruje w górę ciała i zatruwa umysł. I jesteś pewien, że za chwile będzie trzeba wstać z ciepłego łóżka i poradzić sobie z problemem. Walczysz ze sobą. W końcu wiesz, że nie ma innego wyjścia. Przecież pomysł, który przed chwilą wpadł Ci do głowy jest tak genialny w swojej prostocie, że nie wolno go zapomnieć.

Zapalasz światło. Odnajdujesz kartkę, zapisaną jak zawsze w połowie. Chłód trochę Cię orzeźwia. Formujesz chaotyczną koncepcję pomysłu w jeden lub kilka najważniejszych wniosków. I znów kładziesz się spać.

Nadal coś Ci jednak nie daje spokoju.

One Response
  1. 18 kwietnia, 2007

Skomentuj Frankenstein Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *